Powoli nadszedł czas by wrócić do pisania moich wrażeń z różnych ciekawych miejsc. W końcu od mojej ostatniej publikacji (o Azji) zwiedziłem parę nowych miejsc, w których byłem po raz pierwszy i napstrykałem trochę fotek wartych pokazania.
Na pierwszy ogień wezmę kraj, który budzi chyba najwięcej emocji: The Incredible India. Ten slogan reklamowy, mający promować Indie w świecie, pasuje, jak żaden inny. Nie wiem tylko czy aby zawsze w znaczeniu pozytywnym, bo jest tutaj dośc specyficznie i wielu ludzi jest zszokowanych tym, co tu zastają.
Indie to kraj prawdziwych kontrastów. Kraj w którym prawdziwą nędzę widać (i czuć) z okien najbogatszych posesji, najekskluzywniejszych hoteli, czy super nowoczesnych biurowców. Kraj w którym dzielnice biznesowe, pełne bardzo zamożnych ‘ekspatów’ bezpośrednio sąsiadują ze slamsami. Widok nędzarzy leżących na śmietniku pod gigantyczną reklamą najdroższej biżuterii ze złota i diamentów nikogo nie dziwi (no może poza przyjezdnymi – takimi jak ja). A wszędzie wszechogarnijący brud.
Muszę powiedzieć, że ten kraj jak żaden inny pobudza do przemyśleń o sensie życia, prawach człowieka, sprawiedliwości (nie, nie społecznej – cokolwiek to znaczy) czy tym jak świat działa w ogóle.
W Indiach, z racji zawodu, odwiedzam najczęściej stan Tamil Nadu, ze stolicą w Chennai (dawniej Madras – nazwą lepiej rozpoznawaną, z powodów nacjonalistycznych zmienioną, bo prawdopodobnie powstałą pod wpływem kolonizacji). Po namyśle stwierdzam, że to ma sens, bo Chennai jest najnormalniej w świecie paskudne i dobrze kojarzące się słowo Madras (mi z herbatą) kompletnie nie pasuje do tego miejsca.
Chennai jest strasznie zatłoczonym miejscem, gdzie całe 6 (zdaje się że cała aglomeracja z przyległościami znacznie przekracza 8) milionów mieszkańców sprzysięga się każdego dnia by wyjechać na ulice wszystkim czymkolwiek się da, wyposażonym w klaksony, trąbki, rogi i czym tam jeszcze da się dąć, wyć i ryczeć tak by dać znać światu (i innym użytkownikom drogi), że się tu jest. Muszę powiedzieć, że do tego wycia bardzo ciężko się przyzwyczaić.
Ruch drogowy tutaj oczywiście nic wspólnego z tym, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, nie ma. Nawet gdy są namalowane (zastanawiam się tutaj zawsze po co) 3 pasy na jezdni, to 5 czy 6 pojazdów przepychających się koło siebie to absolutna norma. Ruchu ulicznego nie da się opisać żadnymi slowami. To bezkształtna masa przetaczająca się przez drogi wyposażone w ponad pół-metrowe krawężniki, wyjąca, rycząca i śmierdząca spalinami niesłychanie.
Równocześnie to miasto pełne kolorowych kobiet. Kolorowych ze względu na stroje, typowe dla Indii, pełne wzorów ciekawego doboru barw, często bardzo jaskrawe. Wiele kobiet ma niezwykle piękne twarze, które dla nas, Europejczyków niemal z północy, są bardzo egzotyczne, często ze względu na ciemną skórę.
Te kolorowe, często piękne kobiety ozdabiają ulicę jak kwiaty, powodując, że nie wszystko jest tutaj odrzucające. Poruszają się w sposób bardzo kobiecy, z gracją chyba typową dla Azjatek, za którą coraz częściej tęsknię patrząc na kobiety w Europie czy USA tu i tu na szczęście z wyjątkami.
W Indiach byłem już chyba z 6 razy (raczej nie mniej). Za każdym razem odwiedzając Chennai, mając jednak okazję zobaczyć Delhi i niedaleką od niego perłę Mogołów – Agrę z jej najpiękniejszymi grobowcami, w tym Taj Mahal.
Lądowanie w Indiach, za każdym razem to mało przyjemne przeżycie, między innymi, że praktycznie zawsze ląduję w późnych godzinach nocnych. Lotniska tutaj to jak nasze komunistyczne dworce autobusowe (trochę większe) – nie za czyste, z niewygodnymi siedzeniami, generalnie nieciekawe miejsca. Potem jazda do hotelu przez bardzo zroznicowany krajobraz. Mimo, że trwa noc widac ludzi, którzy przy swoich malych stoiskach szykuja się do rannej pracy, bądź pilnują swój mizerny dobytek.
W nocy ruch uliczny jest zupelnie normalny, niewiele pojazdow, tylko śmieszne małe riksze motorowe rzucaja się w oczy szalejąc na drodze wypełnione pasażerami po brzegi.
Rano jednak każdego dnia jest prawdziwe szaleństwo. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. U nas gdyby ktoś zobaczył ruch uliczny w takim stanie jak to wygląda tam, uznałby, że jest świadkiem jakiejś gigantycznej kraksy połączonej z apokaliptycznym korkiem. Szokujące jest to, że cała ta wyjąca, trąbiąca masa pojazdów się przemieszcza, możnaby uznać że całkiem sprawnie. W krajobraz wpisują się motorowery dosiadane przez całe rodziny (4 "jeźdźców" to norma) z dziećmi, autobusy obwieszone pasażerami, dla których nie ma miejsca w środku, z niektórymi nawet siedzącymi na dachu i gigantyczne ciężarówki pędzące również przez centrum miasta.
Bycie częścią tego zjawiska, to naprawde niezła przygoda dla ludzi o mocnych nerwach. Codziennie dojeżdżaliśmy do naszego biura w Chennai korzystając z motoriksz, budząc zdziwienie u personelu hotelowego, że "tacy panowie" nie korzystają z taksówek. Cóż, riksze może i bardzo przygodowe ale ich kierowcy, są wyjątkowo skuteczni w walce ulicznej o dostanie się na miejsce w miarę szybko, wciskają się w każdą lukę, znajdując każdą okazję by przesunąć się do przodu. Niestety ich znajomość angielskiego często była równorzędna do naszej znajomości tamilskiego, do tego znajomość miasta pozostawiała trochę do życzenia, stąd i cała masa zabawnych pomyłek, gdy lądowaliśmy w kompletnie innym miejscu niż zamierzaliśmy.
Jednak najciekawsze wyprawy przez dżunglę ruchu ulicznego były do niedalekiego Sriperumbudur, gdzie cały świat technologiczny postawił swoje fabryki z jakiegoś powodu, z chyba największymi inwestycjami Samsunga w Indiach. Niedalekiego, lecz podróż to przynajmniej 2 godziny. Z okna busu, jakim jechaliśmy do naszej fabryki widać było wszystkie kontrasty ulicy Indii. Ludzie żyjący na śmietnikach razem z krowami, nietykalnymi tutaj. Dzieci zmierzające do szkoły w szykownych mundurkach, kawałek dalej dzieci idące do szkoły boso w najlepszych koszulach jakie mają, dalekich od szyku widzianego chwilę wcześniej.
Droga do Sriperumbudur pokonywana dwa razy dziennie, przez kilka tygodni jakie spędzałem w Indiach, dawała niesamowity podkład pod liczne przemyślenia i pojęcie różnorodności ludzi, ich sytuację, motywy i czasem bezsilność w walce o przetrwanie swoje i swoich dzieci. Tę drogę zawsze pokonywałem ze słuchawkami na uszach. Zawsze słuchałem muzyki, która była spokojna, nie przeszkadzała w chłonięciu tego egzotycznego i strasznego świata za oknami busu. Najczesciej była to „All That You Can’t Leave Behind” z perfekcyjnie pasującym „Stuck In A Moment You Can’t Get Out Of”.
Niesamowita jest ta wizja nędzy ludzi przejmujących się bohaterami filmowymi Bollywood, będącymi praktycznie bohaterami narodowymi. Pogarda tamtejszej władzy wobec ludzi, władzy która bezwstydnie buduje sobie pomniki (Chennai i okolice są pełne pomników aktualnego gubernatora, roześmianego staruszka w czarnych okularach). Pogarda, którą widać na każdym kroku, gdzie zamyka się dla ludzi ulicę, na której mieszkają władcy, zamyka się miasto, gdy przezeń podróżują. Korupcja zżerająca państwo i religia i kultura tych ludzi, która jednych skazuje na sukces innych na żebractwo, praktycznie nie dając szans na awans społeczny mimo, że dwudziesty pierwszy wiek i korporacje światowe wkroczyły do tego kraju ….
Ciąg dalszy nastąpi, poza tym wrzucę trochę fotografii jak już będę w domu (dłuuuga podróż z Meksyku przede mną).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz